Dzień 3.


I zdajesz sobie sprawę, że cały ten woluntaryzm chcący grać na nosie determinizmowi, to możesz sobie wsadzić w kieszeń. Tak, ja wiem, że można by było tu o kompatybiliźmie... że niby nie trzeba sobie przeciwstawiać woli i przyczynowo-skutkowych splotów... I można byłoby o innych hasłach, zwłaszcza gdyby się na tym rzeczywiście znało, a nie tylko miało mgliste wyobrażenie.

Ale generalnie chciałam o tym, że jedziesz sobie rowerem w samo południe... Patrzysz na rosnące drzewa pełne pomarańczy, mandarynek... Albo granaty leżące na ziemi od nadmiaru dojrzałości... i myślisz sobie, że cholera jasna to nie jest tak, że miejsce urodzenia nie ma znaczenia.

Urodziłam się w całkiem dobrym miejscu. Z wolnym dostępem do edukacji. W momencie gdy kolejny raz ktoś o wolność zawalczył. W dorosłość wchodziłam więc mając prawo wyborcze oraz możliwość wyboru między różnymi partiami. Osiągając pełnoletniość mogłam również czytać prasę wybierając spośród wielu tytułów. Mogłam wiele, choć nie wszystko. Podejmowałam decyzję czując się panią własnego mikro-świata.

Wiem, że nie ma miejsc idealnych na ziemi.
Ale są miejsca tu-i-teraz lepsze niż miejsce własnego urodzenia. Oraz takie, w których toczą się sprawy ważniejsze niż własne. Wiem, jak niewielki mam wpływ na to, by te miejsca stały się lepszymi... ludziom przyjaznymi...

Zatem jedziesz tym rowerem w słońca blasku... Rozmyślasz i zazdrościsz własnemu psu, że żyje w szczęściu i błogiej nieświadomości.


0 komentarze:

Prześlij komentarz

*